Obserwatorzy

czwartek, 29 maja 2014

Kolejny nieprzyjemny incydent ze służbą zdrowia w roli głównej

Po raz kolejny miała miejsce nieprzyjemna sytuacja ze służbą zdrowia. Ale tym razem postanowiłam nie zostawiać tego i zacząć działać. O co chodzi? Już piszę...
W poniedziałek byłam z Krystiankiem w szpitalnej przychodniu dermatologa w związku z krostami na buzi, z którymi walczymy od sierpnia i nowymi na brzuszku, które zostały po ugryzieniach/oparzeniach mrówek.
W rejestracji byliśmy przed 10, zapytałam czy mogłabym sama wziąć kartę , wtedy weszlibyśmy do gabinetu bez kolejki. Jednak spotkałam się z odmową. Poszliśmy więc spokojnie do poczekalni. 4 osoby już czekały, myślę nie jest źle. K. grzecznie siedział, jednak po jakimś czasie zaczęło mu się nudzić. Miła pani chciała nas przepuścić, jednak nie mogliśmy wejść, ponieważ nie dostarczono naszej karty.W końcu po ponad 0,5godz. pielęgniarka przyniosła karty i weszliśmy do gabinetu.
Na początku wizyty opowiedziałam lekarce cały przebieg choroby i dotychczasowe leczenie. Obejrzała krosty najpierw gołym okiem, później przystawiła jakieś urządzenie i spojrzała dokładniej. Byłam zadowolona, że nie rzuciła tylko okiem z odległości kilku metrów, tak jak pierwsza dermatolog, u której byliśmy. Dermatolog powiedziała, że to ostatni etap choroby i krosty już wysychają. Zapytałam co to dokładnie jest i tu zaczęło być nieprzyjemnie.... Pani się oburzyła i powiedziała, że przed chwilą mi powiedziała i zapewne jej nie słuchałam. Odpowiedziałam, że powiedziała tylko że to końcowy etap, ale nazwa choroby nie padła. Pomruczała trochę pod nosem i zapytała jakim kremem smaruję dziecko. Powiedziałam, że teraz jak jest słońce używamy kremu z filtrem z Pharmaceris, a wcześniej Nivea Na Każdą Pogodę. Usłyszałam, że mam nie kupować kremów w sklepach, tylko w aptece. Gdy powiedziałam, że oba zostały zakupione w aptece dermatolog powiedziała, że w aptece się nie znają, bo nie kończą takiej szkoły jak lekarze. Pozostawię to bez komentarza... Następnie usłyszałam, że to moja wina że syn ma tyle krost, ponieważ je rozdrapuje, a ja mam dopilnować żeby tego nie robił. Próbowałam jej wytłumaczyć, że nie do końca mam nad tym kontrolę, ponieważ nie zawsze go upilnuję, ani nie przetłumaczę tak małemu dziecku że ma nie drapać. Lekarka wzruszyła ramionami i powiedziała, że ją to nic nie obchodzi jak to zrobię- ona wydaje zalecenie, a ja mam je spełnić, a w jaki sposób to już moja sprawa. Zapytałam więc z sarkazmem, czy w takim razie powinnam powiązać dziecku ręce, aby nie drapał i usłyszałam że to moja sprawa jak to zrobię, mogę i wiązać,a ona wszystko zapisuje w kartę, łącznie z moim pytaniem o wiązanie dziecku rąk. Pokazała mi przy tym, że zapisała w karcie 2 strony :o Chciałam coś powiedzieć, ale usłyszałam "Może być Pani chwilę cicho?!". Przepisała maść w antybiotyku i powiedziała żeby smarować każdą krostę przez 7 dni, dodając, że to raczej i tak nic nie da. Powiedziała też że przez to że nie pilnuję żeby nie drapał mogą mu pozostać blizny, przy czym powiedziała to w taki sposób, żebym czuła się winna. Może ktoś sobie wyobrazi, że K. ma zdrapaną całą buzię i nie wiadomo jak to strasznie wygląda, ale tak naprawdę tylko jedna krostka była delikatnie rozdrapana, reszty nie ruszał.
Na końcu wizyty chciałam przebrać Krystiana, ale widząc minę dermatolożki zapytałam ją czy w ogóle mogę to zrobić, bo w poczekalni nie ma ku temu warunków. Zgodziła się, ale widać że niechętnie. Położyłam K. na kozetce, ona w tym czasie wyszła na korytarz i coś mówiła do pacjentów w poczekalni, ale nie słyszałam co. Chciałam tylko jak najszybciej przebrać Małego i wyjść. Lekarka nerwowo chodziła koło drzwi gabinetu. Kiedy skończyłam przebierać syna, poszłam odłożyć krem i chusteczki do torebki, a dermatolożka kąśliwie zapytała czy sama ma sobie poprawić łóżko (trochę przekrzywił się ten materiał). Szybko poprawiłam i czym prędzej wyszłam z gabinetu powstrzymując łzy wściekłości. Podczas wizyty nie wdawałam się w kłótnię, bo bałam się że z nerwów zacznę przy niej płakać (taki mój głupi charakter). 
Zadzwoniłam do TŻta opowiadając mu w kilku zdaniach jak zostałam potraktowana dławic się łzami. On kazał mi iść na skargę i tak też zrobiłam. Wróciłam do szpitala i w rejestracji zapytałam gdzie mogę złożyć skargę- powiedziano mi żebym poszła do dyrektora szpitalu. Tam jednak okazało się, że ktoś jest u dyrektora i nie wiadomo ile jeszcze to potrwa. Sama mogłabym zaczekać, ale z dzieckiem, które było już zmęczone i znudzone nie za bardzo. Sekretarka dyrektora podpowiedziała mi, że mogę iść do Rzecznika Praw Pacjenta. Poszłam. Na miejscu zastałam 2 bardzo miłych panów. Powiedziałam że chciałabym złożyć skargę na pracownika szpitala, zapytali o kogo chodzi i czego dotyczy skarga (w sensie czy chodzi o obelgi, złą diagnozę itp.). Jeden z panów powiedział, że najlepiej będzie jeśli napiszę list do dyrektora szpitala opisując całe zajście, bo jeżeli chcę teraz to trochę to potrwa, a z dzieckiem to wiadomo, z resztą ja byłam cała roztrzęsiona. I że o rozpatrzeniu dostanę odpowiedź jak się sprawa zakończy.
Wczoraj na spokojnie napisałam list, a dzisiaj rano go wysłałam. Jutro powinien trafić w ręce dyrektora. Jestem bardzo ciekawa czy dermatolożkę czekają jakieś konsekwencje. Mam nadzieję, że jeżeli chociaż zakończy się to nieprzyjemną rozmową z przełożonym, to na drugi raz się zastanowi zanim zacznie mieszać pacjenta czy też tak jak w naszym przypadku rodzica z błotem.
Jestem z siebie zadowolona, że działam. Nie ważne z jakim skutkiem, ale przynajmniej mam satysfakcję, że coś robię,a nie tylko czekam aż to jak personel szpitala traktuje pacjentów samo się zmieni. Każdym następnym razem będę robić to samo. I wszystkich do tego zachęcam- NIE SIEDŹMY Z ZAŁOŻONYMI RĘKAMI- DZIAŁAJMY!!!!

Na koniec zdjęcie pokazujące jak spędzaliśmy ostatnio większość czasu (szkoda, że pogoda się znowu popsuła :( )


1 komentarz:

  1. Jak więcej osób się tak zorganizuje, to może w końcu lekarze przestaną się zachowywać jak święte krowy! Brawo :D

    OdpowiedzUsuń